Muszę się do czegoś przyznać. Nie wyruszyłem w drogę; w niejedną zresztą, ale tym razem nie wyruszyłem w nią bardzo świadomie.Dziwne uczucie; nieprzyjemne – jakoś ściska w gardle nawet; generalnie nie polecam.
Krótka rozprawa o tym, dlaczego rzeczy, których nie zrobiliśmy bolą bardziej niż porażki.
To cholerne swędzenie
Zdarza nam się wstydzić tego co zrobiliśmy, zdarza się, że głupio spojrzeć komuś w oczy, zdarza się wreszcie przegrywać, upadać, żałować dokonanego wyboru. Jednak żadnego, absolutnie żadnego, z tych stanów ducha, nie da się porównać do uczucia jakie ogarnia człowieka, gdy żałuje, że czegoś nie zrobił. A jeśli do tego okazuje się, że jakkolwiek by się nie kombinowało, to jednak trudno pozbyć się przekonania, że nie zdecydowało się na coś głównie z powodu strachu, to, delikatnie mówiąc, mamy przechlapane.
Wiele z takich sytuacji udaje się szybko zapomnieć, ale są takie, które, niczym swędząca skóra po ugryzieniu komara, choćbyśmy nie wiem jak starali się o tym nie myśleć, co chwilę dają o sobie znać.
Niektóre rzeczy możemy zrobić następnym razem, innych już nigdy nie będziemy mieli okazji. To one „swędzą” najbardziej.
Sprawa może być drobna, ale liczy się decyzja i motywy, które za nią stały. Jak się nie robi czegoś ze strachu przed nieznanym, porażką czy wyśmianiem, a w dodatku rzecz ma miejsce przy pełnej świadomości, to… nie zazdroszczę.
Dlaczego? Bo znam to uczucie.
Chwilę… czy jako ktoś piszący o rozwoju osobistym nie powinienem mieć wszystkiego rozpracowanego i zamiast rozpisywać się tu o swoich porażkach, kreować wizerunek człowieka, który ma wyraźne podstawy, żeby radzić innym co, jak, i gdzie?
Z biznesowego punktu widzenia pewnie to taki strzał w stopę (a może w kolano? Nie brzmi lepiej ?). Ale ten blog – na szczęście- to nie przedsięwzięcie biznesowe, a i budowanie domku z kart większego sensu nie ma.
Wolę solidne podstawy.
—–
Lepiej żałować, że się coś zrobiło, niż żałować tego czego się nie zrobiło.
Tak mówią. Brzmi jak truizm, ale w pewnych momentach nabiera namacalnego wręcz znaczenia – swędzi, drąży, czasem nawet nie daje spać.
A gdyby tak cofnąć czas? Nie, to nie ta bajka. Nie ma wyjścia – trzeba przestać oglądać się za siebie i do przodu. Ale gdyby tak…
Lekcja do nauczenia
Na szczęście nawet z najgorszej sytuacji da się coś dobrego wyciągnąć. Przy każdej takiej „drodze, w którą nie wyruszyliśmy” jest ta sama lekcja do nauczenia; jakże oczywista.
Następnym razem nie ma co się zastanawiać, bo jak się przydarza okazja do wychylenia się ze swojej strefy komfortu, to jest to zawsze rzecz niezwykle dobra i pożyteczna.
Chyba tak już mamy, że kilka takich „ścieżek” musi się nam przydarzyć, żebyśmy doszli do wniosku, że asekuracyjne podejście do życia nam się zwyczajnie nie opłaca.
Jak to ktoś mądrze powiedział:
Wszystko czego w życiu naprawdę pragniesz, jest poza twoją strefą komfortu.
A jak się już nam przydarzy „ścieżka, na którą nie weszliśmy” i okazję taką zmarnujemy to polecam wziąć długopis do ręki i pisać; nie myśleć zbyt wiele, nie poprawiać – po prostu pisać. Pomaga, ale – jak wiemy – znacznie lepiej zapobiegać niż leczyć.
Drogi, w które nie wyruszyłeś/aś?
Dodaj komentarz